Kliknij tutaj --> 🕹️ dorota łosiewicz z rodziną

277 views, 16 likes, 1 loves, 2 comments, 10 shares, Facebook Watch Videos from W TYLE WIZJI: Dorota Łosiewicz: Politycy, którzy pracują na oddziałach covidowych - pan Kosiniak-Kamysz i marszałek Dorota Łosiewicz, fot. TVP1. Dorota Łosiewicz pierwszy raz prowadziła „Kwadrans polityczny” we wtorek, a Marek Pyza w środę. Program jest emitowany w TVP1 od poniedziałku do piątku o Tak się ubiera Marta Kaczyńska. Niekiedy fotoreporterom udaje się uchwycić nienaganną figurę i stylizacje, które prezentuje Marta Kaczyńska. Córka pary prezydenckiej stawia w ubiorze na „Kinga mogła wreszcie pójść i zobaczyć Liliankę; łzy same popłynęły jej po twarzy, gdy zobaczyła, jak maleńkie jest jej dziecko. Kilka dni później, chcąc dać znajomym i rodzinie wyobrażenie o tym, jak mała była ich córeczka, Łukasz wpadł na pomysł: zdezynfekował własną obrączkę, włożył ją do inkubat 2. Współpraca szkoły specjalnej z rodziną w zakresie wspierania psychospołecznego rozwoju dziecka upośledzonego umysłowo w stopniu lekkim. 3. Współpraca szkoły specjalnej z rodziną w tworzeniu warunków rozwoju kulturalnego dziecka z lekkim upośledzeniem umysłowym. 4. Site De Rencontre Efficace Et Totalement Gratuit. Opublikowano: 2022-07-17 20:09: Tygodnik Sieci: 29/2022 WYWIAD. Joanna Krupska: Podatkowy iloraz rodzinny potrzebny od zaraz. Czy zmienił się wizerunek rodzin wielodzietnych? Tygodnik Sieci 29/2022 opublikowano: 2022-07-17 20:09: Joanna Krupska / autor: WikimediaCommons/ Elekes Andor/ Z tej ulgi rodzinnej mogą obecnie korzystać tylko samotni rodzice. Może to spowodować, że zawarcie małżeństwa stanie się zbytecznym, nieopłacalnym dla obywateli luksusem, za który każde małżeństwo posiadające dzieci będzie płacić do kasy państwa daninę. Z Joanną Krupską, przewodniczącą Rady Krajowej Związku Dużych Rodzin „Trzy Plus”, członkinią Prezydenckiej Rady ds. Rodziny, Edukacji i Wychowania, rozmawia Dorota Łosiewicz. Fundacja Nasze Dzieci z Kornic pyta na billboardach: „Gdzie są te dzieci?”. Kampania dotyczy spadającej dzietności w Polsce. No to gdzie są te dzieci? Joanna Krupska: Obniżanie się dzietności obserwujemy właściwie na całym świecie od lat 60. i 70. XX w. W skali całego świata współczynnik dzietności dobija do prostej zastępowalności pokoleń. Za chwilę ludność… Teraz za 2,90 zł za pierwszy miesiąc uzyskasz dostęp do tego i pozostałych zamkniętych artykułów. Kliknij i wybierz e-prenumeratę. Wchodzę i wybieram Publikacja dostępna na stronie: Dorota Łosiewicz Każdego dnia doświadczamy rzeczy niezwykłych. Nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, że to wszystko dzieje się w naszym życiu. O cudownych interwencjach w ludzkim życiu i najnowszej książce pt. „Życie jest cudem” Redaktor Naczelny Gazety Olszyńskiej Artur Grabowski rozmawia z Dorotą Łosiewicz – dziennikarką TVP, autorką książek, żoną i mamą czworga dzieci. Artur Grabowski – Życie jest cudem? Dorotą Łosiewicz – Co do tego nie mam wątpliwości. I to życie we wszystkich jego przejawach, także takie, które dzisiejszy świat uważa za niepełnowartościowe. O tym, ile szczęścia może dać wszystkim wokół takie życie, przekonują bohaterowie mojej książki „Życie jest cudem”. Okazuje się na przykład, że chore dziecko, którego się wszyscy bali, może być w rodzinie brakującym ogniwem. Cud życia zdecydowanie łatwiej jest docenić i zauważyć, gdy ma się własne dzieci. I gdy jedno z nich doświadcza cudu? – No właśnie. A czego uczą Cię Twoje dzieci? – Moje czwarte dziecko, Anielka urodziła się chora, miała skręt jelit i niedrożność przewodu pokarmowego. Konieczna była natychmiastowa operacja. Podczas zabiegu córka miała niewydolność oddechową i krążenia, później spędziła kilka dni w śpiączce. Gdy już się wybudziła, mieliśmy przed sobą perspektywę wielomiesięcznego życia ze stomią i częstych wizyt w szpitalu w celu płukania części jelita, która była za skrętem, tak, żeby może kiedyś możliwe było zespolenie. Trudno mi się było pogodzić z tą sytuacją. Właśnie wówczas skończyłam pisać książkę „Cuda nasze powszednie” i myślałam, że to dla mnie test wiary w sytuacji, gdy cud się nie zdarzy. Ale się zdarzył... – Nie mam wątpliwości, że doświadczyłam Bożej interwencji. Po pierwsze na początku z Anielką nie było za dobrze. Przyjaciele zorganizowali modlitwę, do której dołączało się mnóstwo ludzi. Im było ich więcej, tym lepszy był stan córki. Podczas pisania książki dostałam od jednej z bohaterek olej św. Charbela. Zapomniałam, że go mam. Pożyczałam ampułkę tym, którzy potrzebowali. U mnie wszyscy byli zdrowi. Gdy sobie przypomniałam o oleju, znajoma odwiozła mi go do szpitala i namaściliśmy córkę. Dzień później profesor zdecydował się na operację. Rana się nie goiła, wdała się infekcja, bo treść ze stomii ją zalewała. Trzeba było inaczej tę wyłonić. Po to miała być druga operacja. Jednak już na stole okazało się, że druga część jelita, która miała być miesiącami płukana, sama podjęła pracę. Profesor zdecydował o zespoleniu. Dziś dziecko jest zupełnie zdrowe. Dla mnie, to był nasz cud. Jednak było nim też to, że spotkaliśmy świetnych lekarzy. Osoba wierząca w wielu aspektach życia widzi Boga, a niewierząca zobaczy wyłącznie pracę lekarzy. Dlatego powstała książka „Życie jest cudem”? – Tak. Z wdzięczności. Nie ma dnia, żebym nie była wdzięczna za to, co mam. Po pierwsze za życie dzieci, za ich zdrowie. Zapach włosów, tupot stópek, śmiech i płacz smakują po tym przeżyciu inaczej, mocniej. Ja się naprawdę delektuję widokiem Anielki zajadającej parówkę z pomidorem. Wzruszam się w głupich momentach, najprostszymi rzeczami, bo mogłoby tych zwykłych momentów nie być. Chociaż oczywiście, z drugiej strony, jak każda mama denerwuję się, jak dzieci robią bałagan, niemożliwie zrzędzę, jak rzucają skarpetki obok kosza na brudy i jak nie zbierają klocków. Czy kiedykolwiek przypuszczałaś, że doświadczysz cudu? – 20 lat temu nie tylko nie przypuszczałam, że doświadczę cudu, ale nie sądziłam, że w ogóle przeżyję nawrócenie. Na szczęście dane mi doświadczyć jednego i drugiego, albo może raczej dzięki drugiemu mogłam doświadczyć pierwszego. To widać w Twoich książkach. – 20 lat temu też bym raczej nie uwierzyła, że będę pisała książki o Bogu. Ale taki był widać plan. Chociaż pierwsza nie była o Bogu. To był wywiad rzeka z Martą Kaczyńską pt. „Moi Rodzice”. Później pomyślałam, że potrzebuję znaku z nieba, żeby wziąć się za coś następnego. I znak dość szybko przyszedł. Byłam w szpitalu z podejrzeniem ciąży pozamacicznej. Po modlitwie wstawienniczej sprawy przybrały inny obrót. Wówczas postanowiłam pojeździć po Polsce i zebrać historie ludzi, którzy doświadczyli Bożej interwencji. A takich historii nie brakuje, trzeba tylko chcieć słuchać. I tak powstały „Cuda nasze powszednie”. Gdy je skończyłam, urodziła się Aniela, a dalszy ciąg tej historii przed chwilą opowiedziałam. Co jest dla Ciebie najważniejsze? – Długofalowo – zbawienie. A w życiu doczesnym oczywiście rodzina. Jeśli się nie ma bliskich ludzi wokół, nic nie cieszy. Po co komu sukces, pieniądze, sława, jeśli nie miałby tego z kim dzielić. Przecież miłość, to chyba jedyna „rzecz”, która się mnoży, gdy się nią dzieli. To tekst z memu. Ale całkiem niezły. 23 lutego br. odwiedzisz Olszynę, by także tutaj mówić o tym, że życie jest cudem. Co chciałabyś przekazać mieszkańcom naszego regionu? – To się pewnie okaże, jak do Was przyjadę. Takimi sprawami kieruje Duch Święty. Często, nawet jeśli mam jakiś plan na to, co powiem, to przeważnie on się zmienia w ostatniej chwili i mówię coś innego, niż chciałam. Często też po takim spotkaniu ktoś podchodzi do mnie i mówi: czułem (czułam), że mówi pani do mnie. Potrzebowałem takich słów. To wszystko dlatego, że Duch Święty posługuje się ludźmi, żeby przekazać coś innym. Oczywiście nie od razu wiedziałam, że tak jest, ale kiedyś przekonał mnie do tego ks. Bogusław Wolański. Zdradziłam mu kiedyś, że bardzo się denerwuję przed spotkaniami z czytelnikami i widzami, bo kontakt bezpośredni jest zupełnie czym innym, niż telewizja. Jak się mówi do kamery, to nie patrzy się widzom w oczy, a podczas takich spotkań owszem. I wtedy ksiądz Bogusław poradził, żeby przed każdym tego typu spotkaniem pomodlić się do Ducha Świętego i tak robię. I od tamtej pory zdaję się na Niego. Bardzo dziękuję za rozmowę. Rozmawiał: Artur D. Grabowski. Foto: Julita Szewczyk, źródło: Gazeta Olszyńska, Nr 2 (23) / 2018, s. 8-9. Zaproszenie na spotkanie autorskie z Dorotą Łosiewicz: Do programu "W tyle wizji" dodzwoniła się młoda kobieta ze Szczecina. W wulgarnych słowach broniła liderki Strajku Kobiet i stwierdziła, że chciałaby, aby Marta Lempart została dyktatorem. W sobotę środowiska feministyczne i proaborcyjne po raz kolejny wyszły na ulice polskich miast, by domagać się zmian w prawie aborcyjnym. Podczas marszu doszło do przepychanek z policją. Funkcjonariusze zdecydowali się użyć gazu. Wśród poszkodowanych znalazła się poseł Koalicji Obywatelskiej Barbara Nowacka. W trakcie zamieszek nagrano skandaliczne zachowanie liderki "Strajku Kobiet". Marta Lempart jak zwykle zachowywała się niezwykle wulgarnie. Aktywistka wrzeszczała na jednego z policjantów. W pewnym momencie chciała opluć funkcjonariusza, ale zapomniała, że nosi maseczkę, więc... opluła samą siebie. W jednym z programów "W tyle wizji" prowadzący komentowali zachowanie Lempart. Jacek Łęski określił je jako "dyktaturę". Dodał, że "z tradycyjnymi wartościami i rodziną walczono również w Rosji stalinowskiej". – Mam nadzieję, że pani Marta Lempart nam tego nie zafunduje i nikt ich nie wybierze. Chociaż one próbują jakby obalić władzę na drodze rewolucji – skomentowała współprowadząca, Dorota Łosiewicz. Po kilku chwilach na antenę dodzwoniła się kobieta, która w niewybredny sposób broniła liderki Strajku Kobiet. –Ja bym chciała powiedzieć, że jako młoda osoba zdecydowanie popieram panią Martę Lempart i bardzo bym chciała, żeby została naszym dyktatorem, jak to państwo ujęliście. Myślę, że mam stuprocentowe prawo do tego, by powiedzieć temu rządowi po prostu wypi****lać – powiedziała. – Nie ma sensu krytykować tej młodej damy, tylko życzyć jej, żeby kiedyś na tydzień była pod dyktaturą pani Marty Lempart. Zobaczymy, jak by wtedy piszczała – odpowiedział jej Jacek Łęski. Czytaj też:Schetyna uderza w prezydenta Dudę: Nie jest chyba na tyle dojrzały...Czytaj też:Kosiniak-Kamysz o interwencji prezydenta: Najlepsi twórcy memów nie wymyśliliby tego Źródło: / tvpinfo Nikt nie spodziewał się takiego scenariusza. Od początku wszystko było niezgodne z planem, mimo to wyszło zaskakująco dobrze. Bóg po raz kolejny pokazał, że życie ludzkie jest cudem. Doświadczyła tego Dorota Łosiewicz, która była gościem specjalnym tegorocznej Diecezjalnej Pielgrzymki Kobiet. Jest dziennikarką. Pisze do tygodnika „Sieci” i na portalu Prowadzi programy „W tyle wizji”, „Kwadrans polityczny”, „Wieża Bab” i „Rozmowa Poranna studia Wydała też trzy książki: „Moi rodzice” (wywiad rzeka z Martą Kaczyńską), „Cuda nasze powszednie” i „Życie jest cudem”. Karierę dziennikarską łączy z życiem rodzinnym. Jest żoną i mamą czwórki dzieci. Historia, którą podzieliła się w Pratulinie, porusza i zadziwia. Oddali i dostali Był grudzień 2015 r. Państwo Łosiewiczowie wrócili z rekolekcji małżeńskich. Przed Bożym Narodzeniem postanowili, że opróżnią swoje szafy z małych kocyków, ubranek, bawełnianych pieluch i zabawek. Mieli już troje odchowanych dzieci, więc doszli do wniosku, że takie akcesoria nie będą im potrzebne. Wszystko porozwozili po domach samotnej matki. W styczniu pani Dorota zorientowała się, że jest w czwartej ciąży. Uznała, że to łaska niedawnych rekolekcji i owoc działania Ducha Świętego. - Dobiegły końca prace nad książką, którą pisałam z Martą Kaczyńską. Postanowiłam, że nie opublikuję kolejnej, dopóki Pan Bóg nie da mi wyraźnego znaku. Dziś wiem, że kiedy stawiamy przed Nim takie wyzwania, On odpowiada błyskawicznie. Po wykonaniu dwóch testów ciążowych, które potwierdziły mój stan, postanowiłam pójść do lekarza. W międzyczasie znajomi obdarowali nas nowymi ubrankami i dziecięcymi akcesoriami. Dostaliśmy trzy razy więcej, niż mieliśmy wcześniej. Niestety, potem przestało być tak różowo... Po wykonaniu badań lekarz powiedział, że podejrzewa ciążę pozamaciczną. Kazał natychmiast zgłosić się do szpitala - wspomina D. Łosiewicz. Dziennikarka trafiła do warszawskiego szpitala im. Świętej Rodziny. Tam potwierdzono diagnozę i zalecono pozostać na oddziale. Pani Dorota postanowiła jednak wrócić do domu. Kolejnego dnia - za namową przyjaciółki i jednej z lekarek - znów pojechała na oddział. Możesz iść po wypis - Na poniedziałek wstępnie planowano laparoskopię. Jej wynik miał zadecydować o dalszym postępowaniu. W niedzielę razem z mężem mieliśmy być na Eucharystii we wspólnocie „Święta Rodzina”. Wysłałam esemesy do znajomych, informując o naszej nieobecności. Napisałam, że jestem w szpitalu. Wieczorem ogarnął mnie wielki żal. Poczułam ogromny strach o moje dziecko. Wiedziałam, że jest w niebezpieczeństwie. Po jakimś czasie płacz odszedł i poczułam spokój. Po godzinie drzwi do sali otworzyły się i zobaczyłam w nich znajomych ze wspólnoty. Weszli ze słowami: „Dostaliśmy przynaglenie, aby do ciebie przyjechać”. Spytałam, czy się za mnie modlili. Potwierdzili, pytając, skąd o tym wiem. Odpowiedziałam, że czułam to. Wierzę, iż Duch Święty działa na odległość. Znajomi mówili: „Przyjechaliśmy, bo poczuliśmy, że potrzebujesz pomocy”. Modlili się nade mną wstawienniczo. Jeden z kolegów w pewnym momencie rzucił: „Pan Jezus pyta, czy Mu ufasz?”. Powiedziałam: „Tak”. Po modlitwie usłyszałam: „Możesz iść po wypis ze szpitala”. Stwierdziłam, że poczekam do poniedziałku, bo nie do końca wierzyłam w takie rozwiązanie - przyznaje. Znów pod górkę W poniedziałkowy poranek pani Dorota poprosiła lekarza, który pojawił się na dyżurze, o przeprowadzenie badania. Wrócił do pracy po weekendzie i nie znał historii choroby. Jeszcze przed obchodem zaprosił ją do gabinetu, w którym wisiał obraz... Świętej Rodziny. W trakcie badania zapytał, dlaczego leży w szpitalu. Gdy powiedziała mu o podejrzeniu ciąży pozamacicznej i krwiaku, zdziwił się. Odparł: „Dawno nie widziałem tak prawidłowego obrazu ósmego tygodnia ciąży. Nie ma żadnego krwiaka, widać tylko piękne dziecko”. I dał wypis. Dziennikarka zdarzenie zinterpretowała jako wyczekiwany znak, że ma zebrać podobne historie i je opisać. W czasie ciąży pani Dorota jeździła po Polsce i zbierała materiały do kolejnej książki. Gromadziła świadectwa ludzi i przykłady Bożych interwencji. Potem na świat przyszła Anielka. Okazało się, że jest ciężko chora, bo ma niedrożny przewód pokarmowy. Jej jelita skręciły się dwukrotnie i konieczna była natychmiastowa operacja. Zabrali ją do innego szpitala. Zabieg przeprowadzono w pierwszej dobie życia. - Gdy rano jechałam do Anielki (znów wypisałam się na własne życzenie), zrozumiałam, że ten, kto nie bał się o życie dziecka, ten tak naprawdę nie doświadczył, czym jest strach. Podczas operacji nastąpiła niewydolność krążeniowo-oddechowa. Anielka była w śpiączce. Jej serduszko podtrzymywała dopamina. W trakcie zabiegu wycięto jej 25 cm jelita i założono stomię - wyjaśnia D. Łosiewicz. Anioł w lekarskim kitlu Po kilku dniach serce dziewczynki podjęło samodzielną pracę, potem wróciła zdolność oddychania. Z intensywnej terapii przeniesiono ją na oddział chirurgii. Niestety, nadal dochodziło do różnych komplikacji. - Rana operacyjna nie goiła się, doszło do zakażenia. Podejrzewano, że Anielka ma zespół krótkiego jelita i przez całe życie będzie karmiona dojelitowo. Dużo się wtedy modliłam, ale też kłóciłam z Bogiem. Przed narodzinami napisałam książkę o cudach. Kończył ją cytat z wiersza ks. Jana Twardowskiego: „Cud chce jak najlepiej, a utrudnia wiarę”. Pomyślałam, że może ta ciężka sytuacja jest po to, bym potrafiła zachować wiarę, jeśli cud się nie zdarzy. Ze łzami modliłam się: „Panie Boże, Ty możesz wszystko! Gdybyś chciał, to jej jelito mogłoby się zrosnąć i mogłabym wynieść ze szpitala zdrowe dziecko”. To było po ludzku absurdalne. Zrośniecie się przeciętego jelita jest przecież niemożliwe. Lekarze omijali nas szerokiemu łukiem, bo żaden z nich nie miał na ogół dobrych wieści. Kiedy tak płakałam, podeszła do mnie pewna lekarka, mówiąc: „Czemu pani tak ryczy? Będzie dobrze! Wyjdziecie stąd razem i jeszcze zacznie pani to dziecko karmić piersią”. Podniosła mnie na duchu. Pan Bóg widział, że jest mi bardzo ciężko i zesłał takiego anioła - podkreśla. Jeśli chcesz, ratuj! Pewnego dnia pani Dorota przypomniała sobie o oleju św. Charbela. Otrzymała go w trakcie pisania książki „Cuda nasze powszednie”, ale nigdy wcześniej nie używała, bo nie było takiej potrzeby. Wspólnie z mężem namaścili nim małą Anielkę. Powiedzieli Bogu: „Niech się dzieje Twoja wola. Jeśli chcesz - ratuj, jeśli masz inny plan - przyjmiemy go”. Następnego dnia przyszedł do nich szef oddziału chirurgii. Poinformował, że musi wykonać drugą operację. Oznajmił, że rana nie goi się, bo stomia wyłoniona jest zbyt płytko i treść jelita wszystko zalewa i zanieczyszcza. Chciał naprawić to, co zostało wykonane nieprawidłowo podczas pierwszego zabiegu. Anielka miała być na czczo. - Przez cały czas dawałam córce po kilka kropel własnego mleka; wszystko po to, by pobudzać do pracy jej żołądek. W międzyczasie przygotowywano nas do opieki nad dzieckiem ze stomią. Uczono, jak ją obsługiwać. Powiedziano, że będziemy musieli przyjeżdżać do szpitala trzy razy w tygodniu na płukanie części jelita, która nie pracowała. Ten fragment wyglądał jak cienka szara sznurówka. Przewidywano, że zespolenia i usunięcia stomii będzie można dokonać za 8-12 miesięcy - wspomina. „Nigdy tego nie widziałem!” Anielkę zabrano na zabieg o rano. Operacja miała trwać dwie godziny, a przeciągnęła się do pięciu. Na sali i wokół bloku panował duży ruch. Jedni z niej wychodzili, inni wchodzili. - Wreszcie doczekaliśmy się informacji. Po otwarciu brzucha Anielki wyszło na jaw, że druga część jelita... pracuje w najlepsze. Ruszyła sama, zanim rozpoczęto płukanie. Okazało się, że niedługo wyjdziemy ze szpitala ze zdrowym dzieckiem. Kolejnego dnia na intensywnej terapii dowiedziałam się, że ruch na sali wynikał stąd, że pan profesor chciał, aby wszyscy zobaczyli jelito Anielki. Choć musieliśmy poczekać na to, czy po zespoleniu zacznie działać ono prawidłowo, ja już wiedziałam, że wydarzył się nasz cud - wspomina. Kilka dni później D. Łosiewicz zaczęła karmić Anielkę piersią. Robiła to ponad dwa lata. Wbrew krążącym opiniom mała nie utraciła odruchu ssania. - Dziś jest zdrowa i radosna. Czwarte macierzyństwo przeżyłam inaczej niż w przypadku pozostałych dzieci. Na Anielę patrzymy z mężem jak na naszą wisienkę na torcie. Jest uwielbiana przez rodzeństwo, wszyscy ją noszą, obcałowują, bo wiemy, że mogło jej z nami nie być - podkreśla. Książka na spłatę długu D. Łosiewicz przyznaje, że spotkała Boga dzięki mężowi. - Mam 40 lat. Gdyby dwie dekady wcześniej ktoś powiedział mi, że będę mówić o cudach i dawać świadectwo, prawdopodobnie bym nie uwierzyła. Byłam dość daleko od Kościoła. Może wynikało to nieco ze sposobu wychowania? Kiedy poznałam męża, studiowałam dwa kierunki i pracowałam już w telewizji. Wiedział, że będę aktywna zawodowo, że nie lubię siedzieć w miejscu. Pewnie trochę bał się takiej żony, ale oświadczając się mi, zaznaczył: „Zawodowo rób, co chcesz. Idź taką ścieżką, jaką pragniesz. Mam tylko jeden warunek: będziemy chodzić do kościoła, ochrzcimy nasze dzieci i wychowamy je po katolicku”. Przystałam na to i zaczęłam z nim uczęszczać na Mszę św. W moim życiu rozpoczęło się działanie łaski Bożej. Przed ślubem przyjęłam sakrament bierzmowania. Świadkiem był mąż. Teraz wzajemnie prowadzimy się do Boga, ja jego, a on mnie - zaznacza. Z wdzięczności za Anielkę pani Dorota napisała kolejną książkę: „Życie jest cudem”. Zawarte w niej historie nie zawsze kończą się happy endem. - Opisałam historie trudnego rodzicielstwa, jednak pełne miłości i warte zachodu. Wierzę, że jeśli uda się w ten sposób ocalić choć jedno życie, pokochać chore dziecko czy uznać, że jest ono darem, mój trud nie poszedł na marne. Drogie panie, kochajcie życie i przekazujcie miłość do życia swoim córkom, siostrom i przyjaciółkom. Uwierzcie, że wspólnymi siłami uda nam się sprawić, by ten świat był choć trochę lepszy - apeluje. AWAWEcho Katolickie 24/2018 opr. ab/ab 21 maja na półki księgarń trafiła książka Marty Kaczyńskiej, o której głośno zrobiło się już w chwili pojawienia się jej w zapowiedziach wydawniczych. Mocno brzmiały głosy, iż publikacja jest swoistym elementem kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego. Niektóre tabloidy donosiły, iż pojawiały się próby przesunięcia premiery książki. Głośno mówiono, że to książka z dużą dawką polityki. Osobiście odebrałam ją jednak zdecydowanie inaczej. Owszem, w tle książki jest polityka, to naturalne, skoro jej bohater był politykiem. Jest to jednak piękna opowieść kochającej córki o wspaniałych rodzicach. „Moi rodzice” to wywiad-rzeka, to zapis wielu pytań Doroty Łosiewicz i odpowiedzi Marty Kaczyńskiej. Jakie tematy są poruszone w książce? Moim zdaniem zwyczajne. Takie, które mogłaby poruszyć każda córka. Kaczyńska opowiada o zwyczajnej codzienności i doniosłych wydarzeniach z rodzinnego życia. Opowieść rozpoczyna się od momentu poznania się Marii i Lecha. To była wyjątkowa para, którą aż po grób łączyło niezwykle mocne i prawdziwe uczucie. Ich miłość, szacunek i przyjaźń kwitła wiele lat. Śmiało można powiedzieć, że taka relacja to dziś rzadkość. Wielu popatrzy na nią z zazdrością, wielu wyśmieje, wielu będzie marzyło, by znaleźć tak dopasowaną drugą połowę. Państwo Kaczyńscy byli dla siebie najlepszymi przyjaciółmi. Łączyło ich bardzo wiele, mieli wspólne cele, marzenia i ideały. Wspaniale umieli swoją postawą promować wartości, o których dziś świat mało pamięta, które lekceważy, z których drwi. Ich wspólne dni we wspomnieniach córki były takie, jak życie – lepsze i gorsze, łatwiejsze i niezwykle trudne, szczęśliwe i bolesne. Jednak mimo zmieniającego się świata, rzeczywistości i mentalności społecznej, oni szli swoim torem, ręka w rękę, ceniąc to, co sami wybrali, a nie to, co było lansowane. Lech Kaczyński w opowieści swojej jedynaczki to czuły tata, dziadek, światły i przewidujący polityk, patriota, człowiek uczciwy i odpowiedzialny. Pani Maria to kobieta inteligentna, ciepła, perfekcyjne dbająca o domowe ognisko, tolerancyjna i wyrozumiała mama. Książka nakreśla zdecydowanie inny portret pary prezydenckiej niż tabloidy i kolorowa prasa. Marcie Kaczyńskiej bowiem chodziło o pokazanie prawdziwego oblicza jej rodziców, o sprostowanie wielu plotek i pomówień, jakich nie szczędzono im zwłaszcza w okresie prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Opowieść Marty Kaczyńskiej wydaje się bardzo szczera i prawdziwa. Nie ma w niej omijania trudnych tematów. Są sekrety z rodzinnego życia, jej osobiste grzeszki młodości. Tę publikację czytałam ze wzruszeniem i ogromnym szacunkiem do pani Marty. Uważam, że doskonale wypełniła swoją misję. Dla mnie ta książka nie ma w żadnym względzie politycznego podtekstu. Nie jest kryptoreklamą żadnej partii i nie odnalazłam w niej absolutnie żadnych sloganów wyborczych. Jest wspomnieniem burzliwego dla Polski okresu przemian ustrojowo-gospodarczych, w których czasie toczyło się rodzinne życie. Sentymentalna opowieść o rodzinie Kaczyńskich jest według mnie ciekawą propozycją wydawniczą. Przypuszczam, że wielu jej czytelników inaczej popatrzy na prezydenturę prezesa NIK-u, na łączące małżonków relacje. Zachęcam do lektury i zaznaczam, że to książka niezwykle ciepła, pełna wspomnień i uczuć. Przeczytanie dostarczyło mi emocji i wzruszeń. Do obejrzenia znajdziecie wiele zdjęć z rodzinnego archiwum Marty Kaczyńskiej, jej opinię na temat wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku oraz oceny polityków, którzy zajmowali lub zajmują ważne stanowiska w państwie. Zaczynając lekturę, miejcie na uwadze, że tę opowieść zdominują jednak przede wszystkim wątki osobiste. Bernardeta Łagodzic-Mielnik

dorota łosiewicz z rodziną